LEV STERN – „KOPALNIA ZŁOTA”

Miejsce wystawy:

Data wystawy:

Data wernisażu:

WGS BWA, Galeria Sztuki Współczesnej (Stara Kopalnia), ul. Wysockiego 29, Wałbrzych
17-03-2023

04-06-2023
17-03-2023, 18:00

Szanowni Państwo, serdecznie zapraszamy na otwarcie wystawy „KOPALNIA ZŁOTA” Lev Stern w piątek 17 marca 2023 na godzinę 18.00 do WGS BWA, przy ul. Wysockiego 29.


Kuratorka: Ilona Sapka


LEV STERN


Polsko-izraelski malarz, rzeźbiarz i architekt. Urodził się w 1945 roku w mieście Jenakijewe, położonym na terenie obwodu donieckiego dzisiejszej Ukrainy. Rodzice artysty pochodzili z Krzemieńca, skąd uciekli na wschód jesienią 1941 roku, po zajęciu miasta przez nazistów. Po zakończeniu wojny, w 1948 roku, Sternowie przyjechali do Wrocławia, gdzie zamieszkali w kamienicy przy ulicy Szczytnickiej. W 1959 roku podjęli decyzję o emigracji do Izraela. Przez pierwsze dwa lata pobytu w Izraelu mieszkali w obozie dla uchodźców w Hajfie. W 1971 roku Lev Stern ukończył studia na Wydziale Architektury i Planowania Miast w TECHNION Israel Institute of Technology w Hajfie. W 1973 roku przeprowadził się do Jerozolimy, gdzie otworzył własną pracownię architektoniczną. Przez dziesięć lat działalności biura (1972–1982), zaprojektował i zrealizował szereg budynków mieszkalnych i publicznych. W tym czasie prowadził również wykłady w jerozolimskiej Akademii Sztuk Pięknych Bezalel oraz projektował rzeźby sytuowane w przestrzeniach publicznych izraelskich miast. Na początku lat 80. najważniejszym dla Lva Sterna obszarem artystycznej wypowiedzi staje się jednak malarstwo. W 1983 roku definitywnie zamyka on działalność biura projektowego i przeprowadza się do Paryża. Cztery lata później – po niemal trzech dekadach nieobecności – po raz pierwszy wraca do Wrocławia. Od 1987 roku spędza w stolicy Dolnego Śląska po kilka miesięcy w roku, by ostatecznie osiąść tu na stałe w roku 2011. Artysta prezentował swoją sztukę na wielu indywidualnych i zbiorowych wystawach w Izraelu, Paryżu i Wrocławiu.


Wystawy indywidualne


1982 Fasady paryskich domów, Gallery Saphire, Paryż, Francja; 1983 rzeźby betonowe, Gallery Kibbutz Na’an, Rehovot, Izrael; 1986 architektoniczne rzeźby betonowe, Gallery Gimel, Jerozolima, Izrael; 1987 instalacja, Morasha Art Center, Jerozolima, Izrael; 1988 architektoniczne rzeźby betonowe, Artists House, Jerozolima, Izrael; 1993 formy rzeźbiarskie, Gallery Migdal, Tel Awiw, Izrael; 1994 Schody, Bezalel House, Jerozolima, Izrael; 1995 Las, Gallery Vallois, Paryż, Francja; 1995 Miasto-roślina, wystawa stała, Urban Skulpture-Hamasger St., Tel Awiw, Izrael; 1998 architektoniczne formy betonowe, Beit Habad Gallery, Ein Hod, Izrael; 1998 Mur, Galeria Miejska, Wrocław, Polska; 1998 Kamień i woda, Hamumhe Gallery, Tel Awiw, Izrael; 2000 Rysunki na murze, Ein Hod, Izrael; 2002 Drzewa, Europart, Paryż, Francja; 2003 Drzewa, Gallery Vallois, Paryż, Francja; 2005 Portrety sąsiadów galerii, Artists House, Tel Awiw, Izrael; 2005 Byłem tam, nie było mnie tam, Galeria Miejska, Wrocław, Polska; 2006 Rysunki, Gallery Engel, Tel Awiw, Izrael; 2008 Drzewa, Gallery Vallois, Paryż, Francja; 2008 Niebiańska seria, Artists House, Tel Awiw, Izrael; 2008 Obrazy symboliczne, Fundacja Bente Kahan, Wrocław, Polska; 2011 Drzewa, Gallery Vallois, Paryż, Francja; 2012 Portrety mieszkańców Wrocławia sprzed II wojny światowej, Synagoga pod Białym Bocianem, Wrocław, Polska; 2014 Wracający, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław, Polska; 2015 Środa we wtorek, Dom Miedziorytnika, Wrocław, Polska; 2016 Lev Stern. Z głębi wołam do Ciebie, mia Art Gallery, Wrocław, Polska; 2018 Lev Stern. Dzień drugi, Fabryka Sensu, Wrocław, Polska; 2019 Lev Stern. Człowiek na horyzoncie, Dom Miedziorytnika, Wrocław, Polska; 2019 Wyjechać i wrócić. Przypadek Lva Sterna, mia Art Gallery, Wrocław, Polska; 2021 Lev Stern – cztery opowiadania, Narodowe Forum Muzyki, Wrocław, Polska; 2022 Lev Stern. Czas. Breslau. Wrocław, Muzeum Miejskie Wrocławia, Wrocław, Polska; 2022–23 Lev Stern. Architektura czasu. Wrocław – Jerozolima, Muzeum Architektury we Wrocławiu, Wrocław, Polska.


Wystawy zbiorowe


1986 Artists House, Jerozolima, Izrael; 1987 Alliance Francaise, Jerozolima, Izrael; 1994 Biennale Rzeźby, Ein Hod, Izrael; 1995 Gallery Gimel, Jerozolima, Izrael; 1996 Architect Center, Jerozolima, Izrael, 1999 Vadis Nisnas, Hajfa, Izrael; 1999 Tedi Art Center, Jerozolima, Izrael; 1999 Bek Center of Science, Jerozolima, Izrael; 2005 Sympozjum Rzeźby, Yavne, Izrael; 2005 Museum Ramat Gan, Izrael; 2012 Gallery GM, Paryż, Francja; 2013 Engel Gallery, Tel Awiw, Izrael; 2017 Gallery Vallois, Paryż, Francja; 2020 Podwodny Wrocław, Browar Mieszczański, Wrocław, Polska; 2022 Podwodny Wrocław, Browar Mieszczański, Wrocław, PolskaSztuka in situ; 2018 Katedra Judaistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław, Polska; 2018 Klinika Okulistyczna OPTEGRA, Wrocław, Polska; 2019 Katedra Judaistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław, Polska; 2019 biurowiec Archicom, Wrocław, Polska; 2019 Residhome Luxembourg Esch Belval Hotel, Luksemburg, Luksemburg.


Anatomia świetlna


„Przede wszystkim oczy muszą przywyknąć […]. Najpierw muszą się nam rozszerzyć źrenice, jak kotom, żebyśmy mogli zobaczyć to, co chcemy. Pan rozumie, że bez przygotowania, naszymi zwykłymi dziennymi oczami nie możemy tego dobrze zobaczyć”[1] – mówi do Hansa Castorpa naczelny lekarz sanatorium Berghof w Czarodziejskiej górze Manna, a potem w gabinecie lekarskim na czarnych szkłach zarysowują się fosforyzujące obrazy ludzkich członków, których „niewyraźnie kontury; jak mgła, jak blada poświata niepewnie otaczały swoje jasno, precyzyjnie i ostro występujące jądro”[2]. Tak właśnie próbuję patrzyć na obrazy Lva Sterna, o których często myślę, że nie tylko wymagają oczu niecodziennych, ale że składają się w równym stopniu z warstw farby jak i różnych rodzajów rozumienia, które malarz nakłada, by potem usunąć ich partie i móc zobaczyć coś pod nimi ukrytego. Nie by namalować obraz, ale by pojąć. Co tam znajduje? Ku czemu prowadzą go kolejne ruchy narzędzi, następne kroki wokół barwnej płaszczyzny? Nie jest to zapewne jasne nawet dla niego samego, i werbalizowane tylko przez przybliżenia – cząstki odczuć i skojarzeń – ale wiadomo, że sam proces, kontynuowany latami i przyjmujący różne formy, określa jego życie i twórczość.


Dzieje się tu tak jak przy prześwietlaniu ludzkiego ciała, w które muszą wniknąć promienie, a potem zdjęcie musi zostać odpowiednio podświetlone, żeby w ogóle dało się zobaczyć i pojąć, co przedstawia. Niebłahy jest więc w obu przypadkach – obrazów Sterna i tych rentgenowskich – proces rozszyfrowywania treści. „Anatomia świetlna – woła z zachwytem do Castorpa lekarz – rozumie pan, triumf ostatniej doby”[3]. Takiej wiwisekcji chce dokonać oglądający prace pokazywane na wystawie Kopalnia złota, ale i sam ich twórca, który mniej jak się zdaje zamierza ukazać określony rezultat a bardziej drogę doń wiodącą.


            I to drugie jest być może najważniejsze: wstać rano i pochylić się nad płótnem czy kartą, pochylić, bo obrazy Stern podczas pracy umieszcza na stole, nie na sztaludze, i krążyć wokół nich godzinami z farbą, pędzlem, ostrym narzędziem czy po prostu patykiem służącym do żłobienia linii. Jest trochę tak jakby płaszczyzna była jeziorem, zmiennym i barwnym, w którym artysta łowi znaczenia i kształty, podążając za tym, co podpowiada mu ruchliwość fal, odcień wody, odbicie nieba – którymi są drobne, ale dla niego ważne fluktuacje struktury obrazu. Jest on tu czymś podobnym do odpowiednio naświetlonego diapozytywu w dawnych technikach rentgenowskich, wymagających czasu i uwagi, dzięki któremu ukazuje się to, co utajone. Tak jakby dla artysty nakładanie barw, drążenie w nich, kładzenie kolejnych, prowadzenie linii, podejmowanie decyzji o ich przebiegu i niekiedy osadzaniu wśród nich realistycznych motywów było zarazem wędrowaniem w sobie, poprzez sedymenty zachowane w pamięci, dziwnymi labiryntami myśli, które raz płyną krągłym meandrem, raz pędzą prostą drogą, to znowu skaczą tak, jak to czynimy czasem, gdy omijamy kałuże po deszczu.


            To zróżnicowanie przeistacza się w malarskie cykle, odmienne nie tylko kolorystycznie (te dawniejsze miały wiele barw, gdy te ostatnie są raczej monochromatyczne), ale i w sposobie stosowania kreski, co może jeszcze ważniejsze u malarza ukształtowanego przez architektoniczny rysunek. Dałoby się prześledzić jego artystyczną drogę tak właśnie jakbyśmy wędrowali prowadzeni przebiegiem linii (ileż to setek tysięcy mil malarskich dociekań wyznaczyła jego ręka?). W obrazach najwcześniejszych, tych sprzed dekad, ujmowały one kształty ludzi i budowli, w tonacjach zamglonych, spokojnych, niekiedy w akwareli. Potem przekształciły się w akrylową nieokiełznaną plątaninę cynobrów, błękitów, żółci, zieleni i bieli podobnych do kolorystycznych szaleństw Cy Twombly przypominających zabazgrane, dziecięce kajety lub leśne pajęczyny lśniące barwami w słoneczny poranek, by następnie pobiec horyzontalnie i wertykalnie w prostych, zwykle jednobarwnych interwałach. Po jakimś czasie, jak strumyki wpadające w główny bieg wody, stały się linią widnokręgu kreśloną na olbrzymich obszarach o łagodnych odcieniach przypominających niebo w naszym kraju; wydaje się, że twórca obserwował swoją marszrutę w szerokiej panoramie. Jeszcze później kreski przeistoczyły się w gęstą, geometryczną siatkę żłobioną mozolnie w różnokolorowych warstwach o często ostrych, nasyconych tonacjach. W ostatnich latach powierzchnie obrazów pokryte jednolitą barwą jakby się uspokoiły, za to pod nią pulsuje linia Lva Sterna wijąca się jak wartka rzeka, której wiry i podwodne pływy odzwierciedla faktura lustra farby.


W tych najnowszych, które oglądamy na wystawie w głównej sali, nurt możemy śledzić pod żółcią, złotem i czernią. Wewnętrzne prądy i meandry uwypuklają pozornie gładkie, świetliste tafle. Niekiedy podążamy za kreską transformującą w krechę ram obrazów, z których artysta buduje swoje prace. Wąska ścieżka przekształca się w nich w szeroki trakt, płótno anektuje swe otoczenie wzięte z innych obrazów, dokonuje się fuzja znaczeń. Jakby myśl artysty potrzebowała na tym etapie jeszcze szerszego szlaku. Po nim Stern idzie dalej: w osobnej sali pozawala nam oglądać swoje prace określane jako graficzne. Kreski w tonacjach starego, dążącego ku jesieni złota, wydobyte z czarnego tła stają się tu gąszczem, w którym pojawiają się ludzkie sylwetki, budowle, jeziora. Niekiedy są to dalekie nawiązania do figurek Bruegela czy Van Gogha, kiedy indziej inspiracje z rodzinnych zdjęć autora, trawestacje jego architektonicznych projektów. Może on sam? A wszystko jak we śnie. Jakby drobniutkie skrobnięcia rylca żłobiącego akryl były wibracją onirycznych wizji: zagubionych w otchłaniach czasu wspomnień i pragnień, wyłaniających się z mżących łagodnym światłem zarośli.


Wydaje się jakby artysta przybliżył się do dróg, którymi tyle lat podążał, którymi posuwała się jego barwna linia, i dostrzegł drobne ścieżki i ich odgałęzienia, jakby wniknął w ich komplikacje, rozległość i głębię. Sam mówi o tym jako o quasi pisaniu, albo też o tworzeniu ilustracji do nienapisanych opowiadań. I rzeczywiście jest w tych obrazach coś z japońskiej kaligrafii, czy też drzeworytów ukiyo-e, zwanych „obrazami przepływającego świata”. Stern komponuje je dla siebie i tego, co odnajduje w swojej dżungli jakby budował scenografię dla wydobywanych z otchłani fragmentów rzeczywistości.


To znaczące, że cykle malarskie Sterna za tytuły mają Horyzont, Osmosis czy Czas. Są upostaciowionym szukaniem miejsca, źródeł, perspektywy, próbą określenia siebie. Wiele już napisano o biograficznym aspekcie tych poszukiwań artysty. Jednak nawiązania do własnego życia pojawiają się tutaj wyraźniej zaledwie w owych niewielkich, realistycznych przedstawieniach, z rzadka rozrzuconych w gęstwinie innych, trudnych do interpretacji znaków: ślad dosłowności jest drobny, rozległość jej braku olbrzymia. Myślę, że jądro malarskiego procesu nie ma zbyt wiele wspólnego z krajem urodzenia, podziwianą architekturą, ulubionymi pejzażami, rodziną czy językiem, choć widzowie i krytycy mają potrzebę dopisywania sztuce takich eksplikacji, podczas gdy malowanie jest dla artysty po prostu koniecznością. Tym czymś tajemnym, czego sens ujawnia dopiero uważne, cierpliwe patrzenie, bo – jak to czytamy u Manna – „zwykłymi dziennymi oczami nie możemy tego dobrze zobaczyć”[4]. Przypomina schodzenie do korytarzy i sztolni usytuowanych na granicy świadomości i drążenie w nich kolejnych pokładów, wymagające wysiłku i konsekwencji. W pewnym sensie w mroku. Dlatego być może „Stara Kopalnia” jest miejscem szczególnie właściwym dla sztuki Lva Sterna. Pozwala uważniej prześledzić w jego pracach to, co ukryte.


To, jak artysta widzi swoje dzieło i to jak my nie spoglądamy, ma w sobie coś z owego stanu odosobnienia, tak właśnie jak to się dzieje w przywołanej na początku Czarodziejskiej górze. Żeby tworzyć trzeba się do pewnego stopnia oddzielić, jak to czyni mannowski bohater, śledzący drgnienia ciała i myśli, i choć obcuje się wciąż płótnem, to już nie z całym światem. Wchodzi się w siebie. Podobnie jest z oglądaniem czyichś dzieł; one czekają na „specjalne oczy”. A wtedy wszystko wyraźnieje i – jak na rentgenowskiej kliszy – z bladej poświaty wyłania się jasno, precyzyjnie i ostro występujące jądro znaczeń.


Monika Braun


[1] Tomasz Mann, Czarodziejska góra t.1, przeł. Józef Kramsztyk, Warszawa 1982, s. 262.

[2] Ibidem, s. 260.

[3] Ibidem.

[4] Ibidem, s. 262.


fot. Aleks Budziak


https://www.walbrzych24.com/artykul/39752/kopalnia-zlota-w-starej-kopalni-wystawa-prac-lva-sterna

Dołącz do Newslettera i bądź na bieżąco
z wydarzeniami w Wałbrzyskiej Galerii Sztuki BWA